piątek, 12 lutego 2016

# 6–NIEZASTĄPIONA PANI WOOLDRIDGE...z Życzeniami na Walentynki:o))



   
cpt. Roman Miciński                                                                  


...ZABIORĘ WAS ® :

© cpt.Roman Miciński na podstawie “The wreck of the Maids of Athens by Emily Wooldrige(MacMillan,1953)



                                       W maju 1870 roku w słynnej publikacji - Lista Lloyda-opisującej, miedzy innymi zdarzenia i wypadki w żegludze, wydawanej w Londynie - ukazała się krótka notatka o treści  :

” Stanley - stolica Falklandów, 5 Marzec 1870 ....

- żaglowiec “Dziewice Atenskie”
- właściciel ; Wooldridge, w drodze z Londynu do Callao(Peru) 
- statek spalony, cześć załogi uratowana na brzegu wyspy Isla de Los Estados
- kapitan,jego żona ,oraz innych 5 członków załogi – przybyło do Stanley”..

                                   Tych kilkanaście beznamiętnych słów, było tylko urzędniczym skrótem opisu tragedii statku i jego załogi.W tamtych czasach – pomimo epoki żelaza i pary, wypierającej  żaglowce z Oceanów , była to ciągle jeszcze epoką królowania żagla i drewnianych kadłubów- podobne lakoniczne raporty mogły być czytane na łamach “Listy Lloyda” daleko częściej ,niż życzyliby sobie bankierzy,finansowi udziałowcy, oraz kapitanowie i załogi, podobnie niebezpiecznych wypraw. Każdy z tych raportów był tylko krótkim ,ale do bólu precyzyjnym opisem tragedii, ludzkiego nieszczęścia,i często strat życia i bogactwa całego pokolenia niejednej rodziny.Mimo tak częstych wypadków –historia “Dziewic Ateńskich” skupiła daleko dalej idącą uwagę środowisk żeglugowych, niż inne podobne tragedie.

                                     Ten świetnie, jak na swoje czasy wyposażony i dzielny żaglowiec, został pokonany nie przez morskie żywioły, błąd kapitana,lub oficera,kończącego najlepiej zapowiadającą się wyprawę na skałach – ale przez ogień, którego źródłem był ładunek wieziony przez statek.Kapitan Richard Woolldrige-był jednocześnie kapitanem i właścicielem, tej solidnie zbudowanej brygantyny.W tej konkretnej , jak się okazało pechowej, podroży towarzyszyła mu niedawno poślubiona młoda małżonka Emilia - co wpisało się idealnie w złe przepowiednie i wypełniło stare marynarskie przekonanie o przynoszeniu nieszczęścia przez kobiety na statku. Chociaż podroż zakończyła się nieszczęśliwie - zarówno uratowana załoga ,jak kapitan, w dużej mierze swoje życie i wydobycie się z opresji zawdzięczają - wbrew przepowiedniom, właśnie tej młodej damie, która towarzyszyła im na burcie.

                                         Według opisów tragedii ,zaczerpniętych z Emili własnego pamiętnika opisującego kolejność i szczegóły wydarzeń -to właśnie ona... ”na podstawie niemożliwych do podważenia faktów-wykazała, nie przypisywane nigdy kobiecie zdolności i bohaterstwo, przezwyciężenie słabości i zniechęcenie do walki o swoje i otaczających ją mężczyzn życie,zdobywając  dyscyplinę i posłuch , które zaważyły o ich wspólnym  uratowaniu, co było perfekcyjnym pokazem autorytetu, siły charakteru  i zdolności dowódczych, nie opisanych, z braku podobnych przykładow, przez podręczniki dowódców statków( w tym również okrętów wojennych) i przez żadne regulaminy statkowe. Z częściowo zamazanego, zmoczonego i pisanego szybkim ,ale zdecydowanym pismem pamiętnika,jednoznacznie wynika ze jej obserwacje poczynione w pierwszych dniach zeglugi, byly nadzwyczaj trafne,sposób opisu niemal profesjonalny,wiedza nabyta w bardzo krótkim czasie na temat manewrowania małym i dużym statkiem- porażająca dla zawodowych marynarzy,terminy i określenia profesjonalne, przewidywania zmian pogody, stanów morza -tak istotne dla żeglugi, niezwykle trafne,a wiedza-przekraczająca nawet wiedze profesjonalnego I doświadczonego kapitana"- jest to oficjalna opinia sądu Admiralicji rozpatrujacego szczegóły wyprawy.
                                         Po pożarze,kiedy już wylądowali na wyspie Los Estados - jej rozkazy i praktyczne zdolności odzyskania z wraku wszelkich przydatnych dla ich ratunku rzeczy, zdolności organizacyjne i dowódcze ,aż wreszcie własny przykład ciężkiej pracy,zdecydowanie przekraczający potencjalne siły i zdolności kury domowej epoki wiktoriańskiej z małego domku na przedmieściach Londynu-całkowicie zapeszyły i zawstydziły “zelaznych” marynarzy uratowanych z katastrofy .Własny przykład i gotowość do ciągłej, ciężkiej pracy ,wykazał jej niesamowite sily, daleko przekraczające te, które spodziewać by się można po niewielkiej z postury kobiecie.




 Współczesna brygantyna pod żaglami wskazująca dziobem kierunek na oceany.. (zdjęcie autora)


                      Brygantyna “Dziewice Aten” była w podroży na Pacyfik wokół wybrzeży Ameryki Południowej,  załadowana kamforą i stalowymi kotłami.Z Londynu wypłynęła w listopadzie 1869, wraz z załogą 9 dzielnych marynarzy,oficera,kapitana i jego małżonki.
                       Po około dwóch miesiącach żeglugi , w sztormie u szerokiego ujścia rzeki La Plata(Argentyna),marynarskie przepowiednie nieszczęścia wiszącego nad statkiem z kobietą na burcie, zaczęły się spełniać - jedyny-oprócz kapitana oficer, został stracony w sztormie.
                       Z pamiętnika Emilii-”... wiec teraz juz nie bylo nikogo komu kapitan mógłby powierzyć prowadzenie statku, więc przebywał on ciągle na pokładzie,nie mógł nawet zmienić odzienia ,nie mówiąc juz o odpowiednim odpoczynku, czy przespaniu nocy. Zbliżaliśmy się do cieszącego się złą sławą przylądka Horn..”.
                       Wyspa Los Estados leży okolo 120 mil morskich na wschód od Przylądka Horn,to jest dzikie i izolowane,nieprzystępne miejsce. Wieczorem tuż przed planowanym przejściem między wyspą, a kontynentem, statek stanął w ogniu.Pożar zaczął się od ładowni,gdzie prawdopodobnie ocieranie się o siebie stalowych kotlów, spowodowało iskrę, od której zajęła się kamfora.Kapitan w desperacji ratowania statku,załogi i chociaż części ładunku - skierował statek w stronę wyspy…Miał szczęście gdyż nagle , jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki-wśród skał otworzyła się mala zatoka,z piaszczystą ,dogodną do lądowania plaża…Lądowanie na plaży nie bylo jednak pisane pechowej, ogarniętej ogniem brygantynie - tuż przed plaża statek uderzył o podwodna skałe i zawisł na niej.Zaczął się długi I mozolny proces gaszenia, ratowania i zabezpieczania wszystkiego tego, co mogło być użyteczne w wyrwaniu się z opresji.Improwizacja, odwaga i pomysłowość musiały się stać drugą natura rozbitków – jeśli chcieli sobie dać szansę na ratunek.Tutaj niezwykłą osobowość i energia Emilii wzięła górę nad słabymi moralnie i zdruzgotanymi wydarzeniami meżczyznami.Pod jej dyktando, dzięki jej pomysłom i energii, uratowali nie tylko statkową szalupę, ale też  masę prowiantów i przydatnych na pustkowiu rzeczy.Dzięki temu i nieustającej aktywności, te kruchej z postury kobiety, rozbitkowie przetrwali cale 6 tygodni na nieprzyjaznej wyspie pomimo huśtawki nadziei i rozpaczy, kiedy przepływajace czasem statki ,nie zwracały kompletnie uwagi na ich sygnały.


                    Planem B pani Emilli byla reperacja i modyfikacja uratowanej statkowej szalupy, na której zamierzała rzucić kolejne wyzwanie Oceanowi i popłynac do odległych o 300 mil morskich Falklandow.Trzech członkow załogi-odmówiło uczestnictwa w  tak karkołomnej wyprawie - raczej decydowali się na powolne umieranie na nieprzyjaznej ,smaganej zimnymi wiatrami z Antarktydy,wyspie i na nikłą nadzieję na ratunek ze strony rzadko, ale jednak, przeplywajacych statków. Trudno po tylu latach dociec, co ich bardziej do tej desperackiej decyzji zmusiło- czy bardzo zły stan małej,połatanej szalupy, czy osoba samozwańczego kapitana - Emilli. Już same przygotowania pani Wooldridge , mogły budzic uzasadnione obawy w sercach dzielnych marynarzy,  opisała je sama w pamiętniku następująco;"..zabrałam wysuszona nad ogniskiem mapę,włożyłam do damskiej  torebki pudełko zapałek,mały kompas,ołowekkopiowy i kilka kartek,wzięłam tez kilka wyrwanych z Biblii kartek –jedynej Biblii jaka nam została..”

                   Żegluga zdezelowaną szalupą zabrała im tydzień, chyba najdłuższy tydzień w ich życiu-przeżywali cały zakres złych morskich doświadczeń-od fatalnej pogody,po ścisłe racjonowanie pozostałej żywności,wody i resztki rumu- trzymanych na...”.jeszcze gorsze czasy..”,zimno,wilgoć i skurcze mieśni,oraz największy wróg rozbitkow –utratę morale i wiary w ratunek.Na szczęście wszystko to odbywało się pod twardą ręką  pani Emilii,która nawet na chwilę nie utraciła wiary w ratunek.Dla tych, którzy wyciągnęli pomocną dłoń, gdy szalupa przybyła wreszcie na Falklandy – oczywiste było jak cieżkie czasy przeżyli -“zapadniete policzki meżczyzn, gorejące resztką nadziei oczy,poszargana odzież i wyczerpanie..” kontrastowały jednak, z pogodna i pełną determinacji twarzą pani
Wooldridge. 
                      Nawet sam Gubernator nie chciał uwierzyć w Jej dokonania - przebycia w sumie 500 mil ,w tak niesprzyjących warunkach  otwartego Oceanu Południowego, szczególnie ,gdy zobaczył malutką-połataną blachą z puszek po zupach, ręcznie obszywaną brezentem - ledwie trzymającą się na wodzie, szalupkę.Na jego polecenie wysłany statek , uratował pozostałych na wyspie Los Estados trzech marynarzy.
                     Emilia pozostałą częśc  swojej morskiej przygody opisała lakonicznie w pamiętniku;..”Opusciliśmy Falklandy – po serdecznych pożegnaniach ,6 maja 1870, w drodze do Montevideo –Urugwaj ,skąd, już parowcem dotarliśmy do Falmouth(Anglia)”.


POWYŻSZE OPOWIADANIE DEDYKUJĘ Z POZDROWIENIAMI NA 14 LUTEGO 2016 - ŻONIE HALINIE ,CÓKOM,WNUCZCE I WSZYSTKIM PANIOM, NIEUGIĘTYM W WALCE O PRZETRWANIE ....;o))

© cpt.Roman Miciński
Ten jest z Haiti

Ten jest... drzewem na Kubie ;o))

Tego też sfotografowałem w  Parco Cubano..
© cpt.Roman Miciński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz