niedziela, 30 kwietnia 2017

#54- OCEAN INDYJSKI - MARTYNKA...

cpt.Roman Miciński                                      




...ZABIORĘ WAS ® :

© cpt.Roman Micinski
_______________________________________________


Dawno,Dawno temu…ach, znowu te prawdziwe bajki..;o)) Jedna z naszych papug zaniemogla.Wygladala slabo,jak zakatarzona,glowa opuszczona,zero radosci z zycia i normalnego entuzjazmu.Jakies kichanie,wybroczyny z nosa,sorry z otworow nosowych dzioba,obracanie sie tylem do swiatla I zycia - wogole nieswoja i nie do poznania, mimo, ze bylo to w Gdyni…Nawet piora nienaturalnie zmierzwione..cos naprawde bylo na rzeczy.Co prawda jej partner Bartek siedzial tez osowialy w drugim koncu klatki z dziwnym wyrazem..dzioba,ale w duzo lepszym stanie - podejrzenie choroby atakujacej nasze obie papugi doroslo do poziomu- weterynarz!..i to natychmiast.

Kaja trafila wiec do zapasowej klatki “podroznej” i prawie na sygnale..najkrotsza droga - prosto do weterynarza… a raczej sympatycznej “weterynarki”. Ogledziny zatroskanej pani w bialym kitlu…nie trwaly dlugo..jej zatroskanie nawet wzroslo… Oj, nie bylo dobrze… Wszelkie wiadomosci o papuzicy,ptasiej grypie,pomorze swin  I chorobie wscieklych krow – (szczegolnie o tej ostatniej;o)) jak lawina zalaly moja wyobraznie, wiec mozecie wyobrazic sobie moja mine , kiedy uslyszalem werdykt… bylo nie bylo –..mlodej lekarki ups! ;o))
…”Obawiam sie ze bede musiala zglosic to na Policje’’-
no dobrze , okazalo sie, ze to …pobicie…Ale czemu lekarka dla zwierzat patrzala na mnie jakbym to ja mial wplyw na wasnie rodzinne w klatce, w ktorej zdecydowanie – za wyjatkiem jej mieszkancow - NIKT inny z domownikow sie nie miesci??? Ani kot , ani pies, ani wydra ;o)) !!!
No dobrze ,jak kazdy prawdziwy gentleman - wziolem wine na siebie i po wysluchaniu zalecen..ups! na szczescie tylko lekarskich, nie policyjnych.. wrocilem do domu wyladowac swoje frustracje na ..tak niewinnie wygladajacym Bartku. Jak sie domyslacie ,oczywiscie  Bartek do niczego sie nie przyznal ,wiec wine trzeba bylo zrzucic na …kota, a raczej kotke ;o).
Tak na marginesie ,Bartek tez ma swoja Historie - w wieku okolo 2 lat, dokladnie 03 stycznia 1998 roku-uciekl wlascicielom przez nieopatrznie otwarte okno, w okolicach Rewy kolo Gdyni.Skad tak dokladnie pamietam - bo to moje okragle,bardzo okragle urodziny…Poniewaz Bartek wtedy tez nie chcial zlozyc zeznan na Policji;o)) ,wiec zalozylismy ,patrzac mu uwaznie w oczy,ze to jego drugie urodziny.Scigany przez stado mew, w mrozny ,ale sloneczny, styczniowy dzien wyladowal w “trojkacie smierci” - z jednej strony atakowal zaciekawiony ptaszkiem nasz tez dwuletni syn Robert,z drugiej nasz bardziej zaciekawiony niz rzadny krwi pies Pajero,ktory i tak wpierw nim polizal- wszytko bral na zab ,a z trzeciej zdesperowane,atakujace na pelnym slizgu na skrzydlo - mewy wielkosci malych pelikanow..Musialem byc szybszy od nich i ..bylem.Przykryty skorzana kurtka, wymrozony, przerazony ,ale zywy Bartek, trafil w cieple dlonie malzonki i..zasnal. Poniewaz nie chcial sie (na Policji) przyznac do swojego nazwiska i  adresu ,a ogloszenia w radiu i wywieszone zawiadomienia o jego losie ,nie zaowocowaly zgloszeniem sie wlascicieli - Bartek dostal nowa,zlota klatke i mieszka sobie u Nas do dzisiaj. Jemu natomiast zostal na cale zycie uraz do pelikanow..ups! mew i ..do skladania zeznan..Dziwicie sie wiec, ze do przestepstwa dokonanego na Kaji sie nie przyznal?? ;o)) Na szczescie Kaja szybko wrocila do zwyklej radosci zycia i przestala byc OSOWIALA.
A’propos SOW …Ale nim o Sowach… jedno zdanie o Sokolach.











Te jak wiadomo, sa drapieznikami a ja majac pelne zrozumienie dla zabijania dla zdobycia pozywienia, mam dziwne opory I nie ma we mnie zgody na zabijanie dla..sportu. A niestety tak sie zdarza i nie tylko z mojego doswiadczenia.Kilku moich kolegow zauwazylo podobne zjawisko. Sokoly – a w szczegolnosci te ,ktore spotyka sie na Morzu Srodziemnym,ale nie tylko –w innych rejonach swiata rowniez, upodobaly sobie technika masowego zabijania wszelkiego ptactwa..przelotnego,ktore zmeczone dlugotrwalym lotem nad morzem w drodze”do cieplych krajow”, przysiadaja, czesto doslownie chmarami, na statkach przemierzajacych morza .









Ten sokol na zdieciach –mimo calej sympati jaka do niego czuje –nie zasluzyl na otrzymanie wlasnego imienia..jak tyle ptakow przed nim i..po nim, ktore goscilem..mimo, ze spedzil na statku ,tez w mojej kabinie - ponad 4 pelne doby…Miedzy innymi dlatego zeby go odwiez..no dobrze – dla laikow ..“ODPLYNAC”, od odpoczywajacych na statku przelotnych ptakow.Mimo sympatycznego wyrazu..dzioba - ma na swoim sumieniu..nie mniej niz setke malych ptaszkow..niestety zabijanych prawie na moich oczach..dla przyjemnosci…Zostal wypuszczony na wolnosc, kiedy juz nie bylo w poblizu ptakow przelotnych..





Zdiecia zrobione sa juz jak odzyskiwal wolnosc,swoje frustriacje z utraconej “zabawy w zabijanie” wyladowuje wiec na ..statkowej cumie.



Czemu o tym wspominam ? Bo mialo byc o Martynce… a jej historia jest jakby powtorzeniem tych poprzednich.



Poludniowy Ocean Indyjski, statek daleko od jakiegokolwiek ladu..ponad 700 mil od najblizszej, juz indonezyjskiej wyspy w drodze na wschod,gdy niespodziewanie na burcie znajduje…sowe. No raczej sowke..ptaka ktorego raczej trudno podejrzewac o dlugodystansowe przeloty ponad oceanem..wiec mine mialem pewno podobna jak w chwili podejrzenia mnie…. o pobicie..papugi Kali.
Martynka byla slaba,spragniona i wyglodzona,praktycznie niezdolna do jakiegokolwiek lotu, a juz napewno nie przez Ocean…Miala slady pobicia, w postaci przekrwionego oka I ranki na szyi ,byly to wiec raczej slady ataku, prawdopodobnie podobnego jak na zdieciach wyzej,drapieznego ptaka.Nie bylo wyjscia, trzeba bylo swiezo nazwana  Martynke ratowac- na rozgrzanych tropikalnym sloncem blachach statkowego pokladu, nie miala najmniejszych szans na przetrwanie.
 




















Trafila wiec na chwile pod..szklany klosz –dla wlasnego bezpieczenstwa i na czas zorganizowania ..plastikowego kosza, ktory zazwyczaj w statkowych warunkach, sluzy jako klatka.Napojona ,uzyskala tak potrzebny spokoj, zaslonieta kotara na czas slonecznego dnia - w koncu to ptak nocny – spala z czujnoscia dzikiego zwierzecia.
Wieczorem byla juz lepsza,silniejsza , ale mimo prob –za wyjatkiem niemal na sile napojenia, nie dala sie namowic na jakiekolwiek jedzenie.Na noc wypuszczona z klatki w kabinie,nie tknela przygotowanego surowego miesa..3 gatunkow.. I noc spedzila siedzac..OSOWIALA w praktycznie 2 miejscach w kabinie…ale nieustannie wodzac za mna tymi sowimi(przekrwionymi troche ) niesamowitymi oczyma.















U wszelkich gatunkow sow –oczy to podstawa przetrwania -maja proporcjonalnie duzo wieksza zrenice niz u ludzi, ale galki oczne sa pozbawione mozliwosci ruchu w za malej czaszce- po prostu nie ma miejsca na miesnie galki ocznej.Mimo tego zakres patrzenia przekracza 70 stopni a szeroki ich rozstaw umozliwia to co “potrafia”pokazac wspolczesne lornetki - pokazac bardzo dokladnie glebie obrazu –czyli inaczej, dokladnie “zmierzyc ‘predkosc i kierunek posuwania sie..jedzenia;o)).Jesli chodzi o nocne widzenie- to nie ma lepiej wyposazonego zwierzecia na Ziemi-ich oczy sa nie mniej niz 10 razy bardziej czule, wiec potrzebuja 10 razy mniej swiatla niz oko ludzkie.

 Rano nie mialem juz wyjscia-ryzykujac te odrobine zaufania jakie przez ten czas do mnie nabrala, trzeba ja bylo …troche na sile i wbrew jej woli nakarmic.Swieze kawaleczki miesa zjadla z nieskrywanym oburzeniem na fakt ,ze trzymam ja w garsci , nie dajac jej odleciec ,na stale juz stanowisko obserwacyjne…Ale jak juz poczula przyjemny ciezar na zoladku..i calkowita swobode..zostala na otwartej dloni..nigdzie sie dalej nie wybierajac…Niech nie przeraza was wielkosc kawalka miesa w jej dziobie-sowy upolowane jedzenie przewaznie polykaja..w calosci.




Przy okazji musze tu z cala odpowiedzialnoscia zaprzeczyc doniesieniom naukowcow-sprawdzilem na Martynce – oczy ma doslownie naokolo glowy ,a dokladniej podobnie jak obrotowe anteny satelitarne , mozna ja 3 razy obrocic wokolo osi, a i tak oczy beda z przodu..nie.. znaczy z  tylu..sorry;o). Ok, Martynka bedzie caly czas patrzec na ciebie, nie ma wiec szans zrobic jej zdiecie ..od tylu…bo ma SAME PRZODY ;o)).
Naukowcy twierdza, ze zakres obrotu glowy ma tylko 270 stopni.ale kilkakrotne proby z Martynka jakby temu przecza;o)) Jestem pewny ze posadzona na tarczy gramofonu -nie spuszczala by z ciebie wzroku ani na ulamek sekundy i.. bez wzgledu na predkosc obrotow..i dlugosc longplaya...Tak, czy inaczej ( wiedza dla wtajemniczonych) –przyroda te funkcje obrotowa glowy zabezpieczyla za pomoca podtrzymujacych oczy! Sic ! kregu kosci nazwanych –UWAGA – SCLEROTIC RING …Tez chcialbym miec tego typu skleroze ..w szyi ;o)).

No coz – jak juz musisz…to patrz…ale daj kobieto popracowac!!!…Z nieskrywanym zaciekawieniem sledzila co dzieje sie na moim biurku, na ekranie komputera, reagujac smiesznie na kazdy dzwiek klawisza,w niczym juz nie przypominajac dzikiego ptaka z buszu.















W nastepnych dniach pozostalych..do portu czula sie coraz lepiej, ale pelne zaufanie miala tylko do mnie.Nawet jesli jedna osoba pojawila sie, zeby obserwowac jej karmienie-nie wziela nawet kawaleczka miesa do..dzioba.Sil nabierala doslownie w oczach i po nich najlepiej mozna bylo potwierdzic jej samopoczucie.Martynka,podobnie jak inne sowy, do polowan uzywa tez swojego sluchu tak przydatnego w nocy.Wszystkie rodzaje sow maja duze otwory uszne na roznym poziomie czaszki, zeby podobnie jak oczy, rozroznic odleglosc od przychodzacego dzwieku(efekt Dopplera).Lewe “ucho” jest zawsze nieco wyzej niz prawe.W skupianiu i odczytywaniu przychodzacych dzwiekow,pomagaja nawet piora ...wokolo oczu- sa wyplaszczone i sluza do koncentracji nadchodzacych dzwiekow i jego analizie.Krotko mowiac dzwiek malutkiej myszki poruszajacej sie po ziemi – sowa odczytuje z dokladnoscia do milimetrow z odleglosci 23 metrow!



 Niektore z gatunkow sowy-podobnie miala Martynka, maja pare ruchomych pior na czubku glowy przypominajacych uszy, lub nawet “rogi” .Nie dajcie sie zwiezc Przyrodzie - te raczej dekoracyjne piora sluza tylko latwiejszemu rozpoznaniu wlasnego gatunku w nocy i nie maja nic wspolnego z funkcjami sluchu u sowy.

Moja Martynka zaczela tez  “rzadzic” w kabinie ,dajac do zrozumienia, ze jest tutaj pelnoprawnym mieszkancem…Ale nawet nie to bylo najgorsze... Pozwolila sobie na mnie ..POHUKIWAC! ..Wyobrazcie sobie - pohukiwac na statku na Kapitana!!! Jak ja za to ochrzanilem ..to sie obrazila i…zniknela na pol dnia..naprawde..Juz zaczolem sie martwic co sie z nia stalo - w koncu nie mogla niezauwazenie wyleciec z kabiny…no, ale w kabinie nigdzie jej nie bylo..Wpierw to ignorowalem ,potem zaczolem szukac ,w koncu sie niepokoic…Ale Martynka sie znalazla - chyba dopiero wtedy kiedy sama doszla do wniosku ,ze nie ma mnie co dluzej denerwowac…Gdzie byla?... siedziala sobie cichutko ..podemna..na krzyzaku obrotowego fotela, wiec nie moglem jej widziec rozgladajac sie po calym biurze i kabinie..a jak zaczolem nurkowac pod biurko-schowala sie za tegoz fotela trzon..Z PAPUGA nie wygrasz !! to co dopiero z SOWA!!! ;o))

No dobra zartowalem –ale tak naprawde Jej wszystko bylo wolno. Gdyby nie to, ze przerazala  mnie predkosc z jaka przyzwyczajala sie do mnie,gdyby nie to, ze byl to ostatni na dlugi okres port o zblizonych dla jej domu na Reunion warunkach klimatycznych…pewno zostalaby na dluzej..ale tez  pozniejsze rozstanie byloby prawie niemozliwe…

A tak, juz w porcie ,po wskazaniu jej drogi w kierunku bliskiego –okolo 400 metrow lasu, po trzykrotnym okreceniu wlasnej glowy wokolo osi ;o)), posiedziala jeszcze chwilke przy moim lokciu na barierce wiatrochronu.Potem jakby z ociaganiem ,juz w pelni sil - poderwala sie do lotu…I tak jak daleko jak moglem ja widziec w zapadajacym zmroku- szybkim bezglosnym lotem, skierowala sie prosto w strone lasu…i nowego domu.Na wolnosci ma jeszcze od 8 -10 lat zycia,podobnie jak inne tej wielkosci sowy.

Czesc Martynka! – fajnie bylo… moze to pozegnanie byloby nawet latwiejsze, gdyby nie te TWOJE oczy …
                                            
P.S. Po Martynce, zaraz krotko w czasie... byla PACYNKA –po kilku dniach..rehabilitacji – na glowie miala rane po ..dziobie ktoregos z  drapieznikow,trafila do ..tego samego lasu co Martynka - tropikalny busz w Malezji w poblizu portu Port Kelang – gdzie wrocilem statkiem po kolku do Korei i Chin.. Po raz kolejny dementuje tez plotki, ze Pacynka byla papuga..i co z tego, ze miala kilkanascie kolorow pior na sobie i piekna ..zielona otoczke  oczu?

 Sama mi mowila ,ze z PAPAUGAMI nie ma ..i nie chce miec nic wspolnego..;o)) Byla silna i po pierwszym oszolomieniu – ponad  2 godziny trzymalem ja w rekach ..bo skolowana uderzeniem w glowe.. nie mogla ustac na nogach..szybko wracala do sil, a ranka,obmywana regularnie tez szybko sie zasklepila..potrwa jeszcze troche nim pokryja ja piora, ale jako NIE-Papuga;o)) nie wygladalo ,zeby sie tym specjalnie przejmowala;o))…Busz Martynki wylanial sie zza horyzontu, w poblizu byla porosnieta lasem gora-gdyby na samym wybrzezu bylo za goraco..moze tam zamieszkac.. Pacynka dzien wczesniej nie byla  jeszcze zdecydowana…,


ale po poludniu nastepnego dnia tuz przed odplynieciem … odfrunela do tego samego lasu, gdzie juz mieszka Martynka.…pozostawiajac za soba wspomnienie , te pare zdiec i 















..pomysl na imie dla nastepnego nieszczesnika…GALGANEK ;o))...ktory sie zreszta dosc szybko pojawil...
















..Ale to juz znowu inna historia...


© cpt.Roman Micinski
________________________________________________________________

czwartek, 27 kwietnia 2017

# 53-KOBE - JAPONIA - SAKE WSTRZASNIETE ..NIE ZMIESZANE..

 cpt. Roman Miciński
                                                                            



..ZABIORĘ WAS ® :




© cpt.Roman Micinski
_______________________________________________________
Moze dzisiaj ZABIORE WAS do magicznej Japoni? Kto sie nie wybiera az tak daleko …to niech wysiada,bo dylizans wlasnie rusza  ;o))
Japonia (caly daleki wschod) ryzem stoi, notowania na gieldach innych towarow pierwszej potrzeby moga sobie fluktuowac – to tylko business - raz sie straci, raz zyska…Ale i tak w porannych gazetach Japoni (ale tez Chin,Indi ,Pakistanu, Wietnamu i Filipin-wogole wszystkich panstw regionie, gdzie ryz dominuje w menu) – najwazniejsza wiadomoscia dnia jest cena ryzu i  do niej, jak kiedys w Polsce do wodki - odnosza sie wszystkie inne rozliczenia i prywatne i korporacyjne.Ryz jest  codziennie spozywany od wiekow..i nikt i nic, nie jest tego w stanie tego zmienic...












Moje osobiste doswiadczenie (w tym przypadku - ze statkow) z podejsciem do konsumpcji ryzu  jest proste…i tez niezmienne od lat.. w jednym zdaniu? Prosze bardzo... jest go zawsze za malo..;o)). Kiedy na statek przyjezdza nowy kucharz (przewaznie Filipinczyk) - rzuca w progu swoje manatki i bez spotkania nawet z poprzednikiem, bez sprawdzenia zapasow na burcie - pedzi do kabiny kapitana z prosba o zamowienie – natychmiast, tutaj, jeszcze w tym porcie..powiedzmy- 300 kg ryzu…i to bez wzgledu na wlasne zmeczenie podroza i..obecne na statku zapasy…Nie ma prowiantu na burcie (nawet jak chlodnie i magazyny sa pelne), jesli nowy kucharz nie zobaczy kilkunastu nowych workow ryzu….A potem- 3-4 kg swiezo ugotowanego ryzu “na sucho”  i  bez przypraw, jest dostepny przez 24 godz/7 dni w tygodniu w zalogowej mesie..i spozywany ..przez wszystkich,ze wszystkim i do wszystkiego… CODZIENNIE !

 Ryz - jako roslina wystepuje w tysiacach gatunkow i mozna oczywiscie go przyrzadzac i spozywac na tysiace sposobow…Np. Japonskie “Sushi” …to tak naprawde 75% na klejaco ugotowanego ryzu z …niespodzianka..




Trudne i nieprzewidywalne jest zycie marynarza na morzu..ale jakos trzeba sobie umiec dawac z nim rade..szczegolnie jesli zawijamy do Japoni..;o))






Ale sposrod tych tysiecy sposobow konsumowania ryzu, Japonczykom, juz dlugie wieki temu, przypadl szczegolnie do gustu jeden sposob - w plynie… w postaci SAKE..czasami wymawiane jako SAKI ;o)).Produkcja Sake,mimo ze troche czasochlonna-zajmuje okolo 6 tygodni, wydaje sie dziecinnie prosta…



przeparowany ryz zwany KOJI,woda,czasem troche grzybow ze specjalnie hodowanego humusu - mixtura jest mieszana, podgrzewana, fermentowana w obecnosci niewielkiej ilosci drozdzy i “przelewana”w celu oczyszczenia..skwaszonym mlekiem…no,a potem filtrowana, lub destylowana..Brzmi znajomo??? Nie traktujcie tego jak przepis…;o))

Otoz brakuje w tym przepisie.. MAGII i..setek lat tradycji…przekazywanej miedzy wtajemniczonym, .zeby otrzymac odpowiednie Sake...No wlasnie co?  Piwo?, Wino? Wodke??? W zasadzie wszystko to.. co wymienione…i w wiekszosci spozywane ..na cieplo, czasami nawet na goraco!

Przy mininalnej “gestosci” 20% zawartosci alkoholu – jak na piwo troche za mocne..fakt,ale potomkowie Samurajow nie takim przeciwnosciom losu wystawiali bohaterskie czola ;o))…szczegolnie jesli Sake serwowaly specjalne uczone do Rytualu Sake – gejsze..

To one dzierzyly piecze nad tym, jak roznie przygotowany ryz spozywano, w jakiej temperaturze, w jakich naczyniach i z jakimi dodatkam.Oraz oczywiscie przy uzyciu ktorych naczyn odbywal sie Rytual SAKE











Miasto Kobe lezy w niesamowitym i  pieknym miejscu, na polnocny-zachod od Osaki,u konca najdluzszej cieciwy zatoki Osaka.To tutaj w centrum historycznym Japoni,na niedalekim plaskowyzu Yamato,kolebce sredniowiecznej cywilizacji Japoni, lezy nie tylko zaglebie ryzowe, ale tez historyczne centrum produkcji SAKE.To wlasnie tutaj, za waskim pasem wybrzeza znajduje sie MAGIA.. czyli przepiekne Gory Rokko ,skrywajace wartkie czyste strumienie (woda uzywana do produkcji Sake!!),niesamowite wodospady i gorace zrodla ,historyczne pagody, sanktuaria Shinto i najlepsze w Japoni spa i hotelowa infrastrukture.Lasy gor Rokko pelne sa drzew przepieknie kwitnacych na wiosne, oferuja czerwien w milionach odcieni jesienia.

Przeciez nie bez przyczyny pobliska Nara wybrana byla stolica szogunatu w VIII wieku, skad na nastepne ponad ..1000 lat zostala przeniesiona do rownie bliskiego (37 km) Kyoto, by wreszcie w 1868 zostac przeniesiona 370 km na wschod …do Tokyo..czyli tam - gdzie siega..”Cien Wielkiej Gory” – Fuji Jamy (3776 mtr)…
.


 Kobe nie mialo wielkiego znaczenia, az do lat 1860-tych,kiedy kraj otworzyl sie na rynki zagraniczne,a miasto przejelo zapozniony w rozwoju ,ale przez setki lat, glowny w Japonii, port w Hyogo (dzisiaj dzielnica Kobe).Wtedy tez nastapila konsolidacja produkcji SAKE i powstanie wielkich jego wytworni.Sake bylo ,korzystajac z portu w Kobe, eksportowane do calej Japoni i poza nia.Z drugiej strony to otwarcie na swiat spowodowalo mieszanie sie kultur,wzrost zrozumienia i tolerancji dla przybyszow.W Kobe i okolicy znajdziemy szereg kosciolow chrzescijanskich ,obok sanktuariow wyznawcow Shinto, Buddyjskich swiatyn ze slynnymi dwoma posagami Buddy.

  








Sa tez muzea sztuki nowowczesnej z pracami z calego swiata i miejskie muzeum z kolekcja prac zachodnich kultur i  wystawami czasowymi jak ta - prac Josepha Williama Turnera (1775-1851)- brytyjskiego protoplasty impresjonizmu, wypozyczona z londynskiej galerii TATE w poczatkach 2014 roku..


Otwarcie Kobe na swiat przynioslo swiezy powiew i rozwoj miasta, natomiast otwarcie na wspolna z Osaka, Zatoke i polozenie naprzeciw wyspy Awaji..bylo przyczyna tragedii miasta i jego mieszkancow.Wyspa Awaji polaczona jest z ladem stalym nowo zbudowanym podwieszanym mostem Akashi Kaikyo ,najdluzszym na swiecie – prawie 2 kilometry!. Zostal on zbudowany w niecale dwa lata po tragedi ktora dotknela to miasto w 17 stycznia 1995 , czyli dokladnie co do daty, kiedy pisze te slowa ,zaledwie 22 lata temu.

     Silne trzesienie ziemi o sile 7.2 w logarytmicznej skali Richtera, z epicentrum pod wyspa Awaji ,spowodowalo zawalenie sie okolo 1/3 budynkow w miescie i okolicy, zawalenie sie mostow(miedzy innymi tego laczacego wyspe z ladem) i wybuch pozarow, ktore zaczely trawic miasto.Za szczescie w nieszczesciu nalezy uwazac, ze przy ponad 30 000 rannych, zginelo relatywnie malo osob-okolo 6400…wielu mieszkancow bylo w drodze do pracy na 6-ta rano wiec nie uwiezli w zawalajacych sie budynkach.Ponad 120 tysiecy jednak stracilo dach na glowa…przebicia wszystkich miejskich systemow w tym gazowych i wyciek z olbrzymich zbiornikow ropy i gazu  ,przy zwalonych mostach i braku mozliwosci ewakuacji z odcietych wysp bedacych czescia aglomeracji- tylko pogorszyl sytuacje miasta i jego zszokowanych mieszkancow.Mimo, ze cala okolica miasta i pobliskie gory ulegly przesunieciu o 18 cm-najwiekszy kiedykolwiek zanotowany w histori pomiarow na swiecie, metro ,a w nim  tysiace podrozujacych do pracy ludzi- nie ucierpialo! Miasto ominela tez spodziewana fala TSUNAMI-ktora, gdyby powstala, dokonalaby nieobliczalnych zniszczen..    Rozmawialem z kierowca wiozacym mnie do miasta,ktory opowiadal o wszystkim jakby to bylo wczoraj..w jednym z wielu osuwisk ziemi na rodzinna miejscowosc w gorach Rokko, stracil cala rodzine… Ogien z pozarow strawil najstarsza czesciowo jeszcze drewniana czesc miasta, ale tez powaznie naruszyl najnowsze dzielnice.Wstrzasy wtorne,trwajace jeszcze caly dzien-uszkodzily statue Buddy w Nara i 5 swiatyn w Kyoto…

Miasto szybko jednak podnioslo sie z gruzow , i rozbudowalo na miejscu zniszczonego - nowoczesne centrum.To wlasnie tutaj znajduje sie terminale pasazerskich statkow odwiedzajacych Kobe 












,tutaj tez jest charakterystyczne wieza –symbol miasta od 1963 roku.W pobliskim muzeum morskim –oprocz histori portu od czasow shogunatu, zobaczyc mozna chyba jedyny na swiecie eksploataowany w normalnej ,portowej zegludze prom pasazerski Yamato 1- napedzany elektromagnetycznie z uzyciem nadprzewodzacych elektromagnesow - w skrocie- bez uzycia sruby, natomiast wykorzystujac energie magnetyczna super magnesow przepychajaca morska wode przez specjalna dysze.

























Miasto odbudowano z mysla o jego mieszkancach, nowoczesnosc miesza sie z klasyka, mnostwo malych parkow,  mala architektura miejska, zapewniaja chwile wytchnienia, nawet w srodku rozpedzonego  wymaganiami wspolczesnosci, dnia.


 

Pomimo bolesnej pamieci tragedii, zycie ma swoje prawa i Wytwornie SAKE na sztucznej wyspie Rokko, wrocily szybko do dawnej swietnosci.

Widzieliscie jakiekolwiek Japonskie Wesele , ktore odbylo sie bez SAKE? Ja co prawda bylem tylko na jednym, ale z cala odpowiedzialnoscia za slowa - moge stwierdzic, ze wszystkie 100% wesel w Japoni (na ktorych bylem;o)) – odbywa sie w obecnosci (silnie…bardzo silnie!  reprezentowanej-jesli juz damy sie wciagnac w szczegoly;o))…  SAKE… Nie byliscie na Japonskim weselu? No coz … Zabiore Was…;o))







To tam wlasnie –na Japonskim weselu- tradycja – Kimona i Sake, mieszaja sie na przyklad z futurystycznymi pojazdami Pary Mlodej, a zapozyczenia z innych kultur - fraki i welony , z tradycyjnym wielopokoleniowym modelem Japonskiej rodziny.

Miasto po tragicznym trzesieniu ziemi odzylo ,odbudowane w nowoczesny sposob wrocilo do dawnej swietnosci. Oczywiscie oprocz produkcji SAKE jest znaczacym miastem nowoczesnych technologi,przemyslu, portem kontenerowym i pasazerskim.Stawiajac na mlodych I na przyszlosc, jest znaczacym miastem Uniwersyteckim , a takze miejscem wizyt statkow szkolnych…Na zdieciu Nippon Maru – statek szkolny tokijskiej szkoly morskiej skladajacy czeste wizyty w Kobe….



Czy pojedziecie ze mna do Kobe?

© cpt.Roman Micinski