niedziela, 30 kwietnia 2017

#54- OCEAN INDYJSKI - MARTYNKA...

cpt.Roman Miciński                                      




...ZABIORĘ WAS ® :

© cpt.Roman Micinski
_______________________________________________


Dawno,Dawno temu…ach, znowu te prawdziwe bajki..;o)) Jedna z naszych papug zaniemogla.Wygladala slabo,jak zakatarzona,glowa opuszczona,zero radosci z zycia i normalnego entuzjazmu.Jakies kichanie,wybroczyny z nosa,sorry z otworow nosowych dzioba,obracanie sie tylem do swiatla I zycia - wogole nieswoja i nie do poznania, mimo, ze bylo to w Gdyni…Nawet piora nienaturalnie zmierzwione..cos naprawde bylo na rzeczy.Co prawda jej partner Bartek siedzial tez osowialy w drugim koncu klatki z dziwnym wyrazem..dzioba,ale w duzo lepszym stanie - podejrzenie choroby atakujacej nasze obie papugi doroslo do poziomu- weterynarz!..i to natychmiast.

Kaja trafila wiec do zapasowej klatki “podroznej” i prawie na sygnale..najkrotsza droga - prosto do weterynarza… a raczej sympatycznej “weterynarki”. Ogledziny zatroskanej pani w bialym kitlu…nie trwaly dlugo..jej zatroskanie nawet wzroslo… Oj, nie bylo dobrze… Wszelkie wiadomosci o papuzicy,ptasiej grypie,pomorze swin  I chorobie wscieklych krow – (szczegolnie o tej ostatniej;o)) jak lawina zalaly moja wyobraznie, wiec mozecie wyobrazic sobie moja mine , kiedy uslyszalem werdykt… bylo nie bylo –..mlodej lekarki ups! ;o))
…”Obawiam sie ze bede musiala zglosic to na Policje’’-
no dobrze , okazalo sie, ze to …pobicie…Ale czemu lekarka dla zwierzat patrzala na mnie jakbym to ja mial wplyw na wasnie rodzinne w klatce, w ktorej zdecydowanie – za wyjatkiem jej mieszkancow - NIKT inny z domownikow sie nie miesci??? Ani kot , ani pies, ani wydra ;o)) !!!
No dobrze ,jak kazdy prawdziwy gentleman - wziolem wine na siebie i po wysluchaniu zalecen..ups! na szczescie tylko lekarskich, nie policyjnych.. wrocilem do domu wyladowac swoje frustracje na ..tak niewinnie wygladajacym Bartku. Jak sie domyslacie ,oczywiscie  Bartek do niczego sie nie przyznal ,wiec wine trzeba bylo zrzucic na …kota, a raczej kotke ;o).
Tak na marginesie ,Bartek tez ma swoja Historie - w wieku okolo 2 lat, dokladnie 03 stycznia 1998 roku-uciekl wlascicielom przez nieopatrznie otwarte okno, w okolicach Rewy kolo Gdyni.Skad tak dokladnie pamietam - bo to moje okragle,bardzo okragle urodziny…Poniewaz Bartek wtedy tez nie chcial zlozyc zeznan na Policji;o)) ,wiec zalozylismy ,patrzac mu uwaznie w oczy,ze to jego drugie urodziny.Scigany przez stado mew, w mrozny ,ale sloneczny, styczniowy dzien wyladowal w “trojkacie smierci” - z jednej strony atakowal zaciekawiony ptaszkiem nasz tez dwuletni syn Robert,z drugiej nasz bardziej zaciekawiony niz rzadny krwi pies Pajero,ktory i tak wpierw nim polizal- wszytko bral na zab ,a z trzeciej zdesperowane,atakujace na pelnym slizgu na skrzydlo - mewy wielkosci malych pelikanow..Musialem byc szybszy od nich i ..bylem.Przykryty skorzana kurtka, wymrozony, przerazony ,ale zywy Bartek, trafil w cieple dlonie malzonki i..zasnal. Poniewaz nie chcial sie (na Policji) przyznac do swojego nazwiska i  adresu ,a ogloszenia w radiu i wywieszone zawiadomienia o jego losie ,nie zaowocowaly zgloszeniem sie wlascicieli - Bartek dostal nowa,zlota klatke i mieszka sobie u Nas do dzisiaj. Jemu natomiast zostal na cale zycie uraz do pelikanow..ups! mew i ..do skladania zeznan..Dziwicie sie wiec, ze do przestepstwa dokonanego na Kaji sie nie przyznal?? ;o)) Na szczescie Kaja szybko wrocila do zwyklej radosci zycia i przestala byc OSOWIALA.
A’propos SOW …Ale nim o Sowach… jedno zdanie o Sokolach.











Te jak wiadomo, sa drapieznikami a ja majac pelne zrozumienie dla zabijania dla zdobycia pozywienia, mam dziwne opory I nie ma we mnie zgody na zabijanie dla..sportu. A niestety tak sie zdarza i nie tylko z mojego doswiadczenia.Kilku moich kolegow zauwazylo podobne zjawisko. Sokoly – a w szczegolnosci te ,ktore spotyka sie na Morzu Srodziemnym,ale nie tylko –w innych rejonach swiata rowniez, upodobaly sobie technika masowego zabijania wszelkiego ptactwa..przelotnego,ktore zmeczone dlugotrwalym lotem nad morzem w drodze”do cieplych krajow”, przysiadaja, czesto doslownie chmarami, na statkach przemierzajacych morza .









Ten sokol na zdieciach –mimo calej sympati jaka do niego czuje –nie zasluzyl na otrzymanie wlasnego imienia..jak tyle ptakow przed nim i..po nim, ktore goscilem..mimo, ze spedzil na statku ,tez w mojej kabinie - ponad 4 pelne doby…Miedzy innymi dlatego zeby go odwiez..no dobrze – dla laikow ..“ODPLYNAC”, od odpoczywajacych na statku przelotnych ptakow.Mimo sympatycznego wyrazu..dzioba - ma na swoim sumieniu..nie mniej niz setke malych ptaszkow..niestety zabijanych prawie na moich oczach..dla przyjemnosci…Zostal wypuszczony na wolnosc, kiedy juz nie bylo w poblizu ptakow przelotnych..





Zdiecia zrobione sa juz jak odzyskiwal wolnosc,swoje frustriacje z utraconej “zabawy w zabijanie” wyladowuje wiec na ..statkowej cumie.



Czemu o tym wspominam ? Bo mialo byc o Martynce… a jej historia jest jakby powtorzeniem tych poprzednich.



Poludniowy Ocean Indyjski, statek daleko od jakiegokolwiek ladu..ponad 700 mil od najblizszej, juz indonezyjskiej wyspy w drodze na wschod,gdy niespodziewanie na burcie znajduje…sowe. No raczej sowke..ptaka ktorego raczej trudno podejrzewac o dlugodystansowe przeloty ponad oceanem..wiec mine mialem pewno podobna jak w chwili podejrzenia mnie…. o pobicie..papugi Kali.
Martynka byla slaba,spragniona i wyglodzona,praktycznie niezdolna do jakiegokolwiek lotu, a juz napewno nie przez Ocean…Miala slady pobicia, w postaci przekrwionego oka I ranki na szyi ,byly to wiec raczej slady ataku, prawdopodobnie podobnego jak na zdieciach wyzej,drapieznego ptaka.Nie bylo wyjscia, trzeba bylo swiezo nazwana  Martynke ratowac- na rozgrzanych tropikalnym sloncem blachach statkowego pokladu, nie miala najmniejszych szans na przetrwanie.
 




















Trafila wiec na chwile pod..szklany klosz –dla wlasnego bezpieczenstwa i na czas zorganizowania ..plastikowego kosza, ktory zazwyczaj w statkowych warunkach, sluzy jako klatka.Napojona ,uzyskala tak potrzebny spokoj, zaslonieta kotara na czas slonecznego dnia - w koncu to ptak nocny – spala z czujnoscia dzikiego zwierzecia.
Wieczorem byla juz lepsza,silniejsza , ale mimo prob –za wyjatkiem niemal na sile napojenia, nie dala sie namowic na jakiekolwiek jedzenie.Na noc wypuszczona z klatki w kabinie,nie tknela przygotowanego surowego miesa..3 gatunkow.. I noc spedzila siedzac..OSOWIALA w praktycznie 2 miejscach w kabinie…ale nieustannie wodzac za mna tymi sowimi(przekrwionymi troche ) niesamowitymi oczyma.















U wszelkich gatunkow sow –oczy to podstawa przetrwania -maja proporcjonalnie duzo wieksza zrenice niz u ludzi, ale galki oczne sa pozbawione mozliwosci ruchu w za malej czaszce- po prostu nie ma miejsca na miesnie galki ocznej.Mimo tego zakres patrzenia przekracza 70 stopni a szeroki ich rozstaw umozliwia to co “potrafia”pokazac wspolczesne lornetki - pokazac bardzo dokladnie glebie obrazu –czyli inaczej, dokladnie “zmierzyc ‘predkosc i kierunek posuwania sie..jedzenia;o)).Jesli chodzi o nocne widzenie- to nie ma lepiej wyposazonego zwierzecia na Ziemi-ich oczy sa nie mniej niz 10 razy bardziej czule, wiec potrzebuja 10 razy mniej swiatla niz oko ludzkie.

 Rano nie mialem juz wyjscia-ryzykujac te odrobine zaufania jakie przez ten czas do mnie nabrala, trzeba ja bylo …troche na sile i wbrew jej woli nakarmic.Swieze kawaleczki miesa zjadla z nieskrywanym oburzeniem na fakt ,ze trzymam ja w garsci , nie dajac jej odleciec ,na stale juz stanowisko obserwacyjne…Ale jak juz poczula przyjemny ciezar na zoladku..i calkowita swobode..zostala na otwartej dloni..nigdzie sie dalej nie wybierajac…Niech nie przeraza was wielkosc kawalka miesa w jej dziobie-sowy upolowane jedzenie przewaznie polykaja..w calosci.




Przy okazji musze tu z cala odpowiedzialnoscia zaprzeczyc doniesieniom naukowcow-sprawdzilem na Martynce – oczy ma doslownie naokolo glowy ,a dokladniej podobnie jak obrotowe anteny satelitarne , mozna ja 3 razy obrocic wokolo osi, a i tak oczy beda z przodu..nie.. znaczy z  tylu..sorry;o). Ok, Martynka bedzie caly czas patrzec na ciebie, nie ma wiec szans zrobic jej zdiecie ..od tylu…bo ma SAME PRZODY ;o)).
Naukowcy twierdza, ze zakres obrotu glowy ma tylko 270 stopni.ale kilkakrotne proby z Martynka jakby temu przecza;o)) Jestem pewny ze posadzona na tarczy gramofonu -nie spuszczala by z ciebie wzroku ani na ulamek sekundy i.. bez wzgledu na predkosc obrotow..i dlugosc longplaya...Tak, czy inaczej ( wiedza dla wtajemniczonych) –przyroda te funkcje obrotowa glowy zabezpieczyla za pomoca podtrzymujacych oczy! Sic ! kregu kosci nazwanych –UWAGA – SCLEROTIC RING …Tez chcialbym miec tego typu skleroze ..w szyi ;o)).

No coz – jak juz musisz…to patrz…ale daj kobieto popracowac!!!…Z nieskrywanym zaciekawieniem sledzila co dzieje sie na moim biurku, na ekranie komputera, reagujac smiesznie na kazdy dzwiek klawisza,w niczym juz nie przypominajac dzikiego ptaka z buszu.















W nastepnych dniach pozostalych..do portu czula sie coraz lepiej, ale pelne zaufanie miala tylko do mnie.Nawet jesli jedna osoba pojawila sie, zeby obserwowac jej karmienie-nie wziela nawet kawaleczka miesa do..dzioba.Sil nabierala doslownie w oczach i po nich najlepiej mozna bylo potwierdzic jej samopoczucie.Martynka,podobnie jak inne sowy, do polowan uzywa tez swojego sluchu tak przydatnego w nocy.Wszystkie rodzaje sow maja duze otwory uszne na roznym poziomie czaszki, zeby podobnie jak oczy, rozroznic odleglosc od przychodzacego dzwieku(efekt Dopplera).Lewe “ucho” jest zawsze nieco wyzej niz prawe.W skupianiu i odczytywaniu przychodzacych dzwiekow,pomagaja nawet piora ...wokolo oczu- sa wyplaszczone i sluza do koncentracji nadchodzacych dzwiekow i jego analizie.Krotko mowiac dzwiek malutkiej myszki poruszajacej sie po ziemi – sowa odczytuje z dokladnoscia do milimetrow z odleglosci 23 metrow!



 Niektore z gatunkow sowy-podobnie miala Martynka, maja pare ruchomych pior na czubku glowy przypominajacych uszy, lub nawet “rogi” .Nie dajcie sie zwiezc Przyrodzie - te raczej dekoracyjne piora sluza tylko latwiejszemu rozpoznaniu wlasnego gatunku w nocy i nie maja nic wspolnego z funkcjami sluchu u sowy.

Moja Martynka zaczela tez  “rzadzic” w kabinie ,dajac do zrozumienia, ze jest tutaj pelnoprawnym mieszkancem…Ale nawet nie to bylo najgorsze... Pozwolila sobie na mnie ..POHUKIWAC! ..Wyobrazcie sobie - pohukiwac na statku na Kapitana!!! Jak ja za to ochrzanilem ..to sie obrazila i…zniknela na pol dnia..naprawde..Juz zaczolem sie martwic co sie z nia stalo - w koncu nie mogla niezauwazenie wyleciec z kabiny…no, ale w kabinie nigdzie jej nie bylo..Wpierw to ignorowalem ,potem zaczolem szukac ,w koncu sie niepokoic…Ale Martynka sie znalazla - chyba dopiero wtedy kiedy sama doszla do wniosku ,ze nie ma mnie co dluzej denerwowac…Gdzie byla?... siedziala sobie cichutko ..podemna..na krzyzaku obrotowego fotela, wiec nie moglem jej widziec rozgladajac sie po calym biurze i kabinie..a jak zaczolem nurkowac pod biurko-schowala sie za tegoz fotela trzon..Z PAPUGA nie wygrasz !! to co dopiero z SOWA!!! ;o))

No dobra zartowalem –ale tak naprawde Jej wszystko bylo wolno. Gdyby nie to, ze przerazala  mnie predkosc z jaka przyzwyczajala sie do mnie,gdyby nie to, ze byl to ostatni na dlugi okres port o zblizonych dla jej domu na Reunion warunkach klimatycznych…pewno zostalaby na dluzej..ale tez  pozniejsze rozstanie byloby prawie niemozliwe…

A tak, juz w porcie ,po wskazaniu jej drogi w kierunku bliskiego –okolo 400 metrow lasu, po trzykrotnym okreceniu wlasnej glowy wokolo osi ;o)), posiedziala jeszcze chwilke przy moim lokciu na barierce wiatrochronu.Potem jakby z ociaganiem ,juz w pelni sil - poderwala sie do lotu…I tak jak daleko jak moglem ja widziec w zapadajacym zmroku- szybkim bezglosnym lotem, skierowala sie prosto w strone lasu…i nowego domu.Na wolnosci ma jeszcze od 8 -10 lat zycia,podobnie jak inne tej wielkosci sowy.

Czesc Martynka! – fajnie bylo… moze to pozegnanie byloby nawet latwiejsze, gdyby nie te TWOJE oczy …
                                            
P.S. Po Martynce, zaraz krotko w czasie... byla PACYNKA –po kilku dniach..rehabilitacji – na glowie miala rane po ..dziobie ktoregos z  drapieznikow,trafila do ..tego samego lasu co Martynka - tropikalny busz w Malezji w poblizu portu Port Kelang – gdzie wrocilem statkiem po kolku do Korei i Chin.. Po raz kolejny dementuje tez plotki, ze Pacynka byla papuga..i co z tego, ze miala kilkanascie kolorow pior na sobie i piekna ..zielona otoczke  oczu?

 Sama mi mowila ,ze z PAPAUGAMI nie ma ..i nie chce miec nic wspolnego..;o)) Byla silna i po pierwszym oszolomieniu – ponad  2 godziny trzymalem ja w rekach ..bo skolowana uderzeniem w glowe.. nie mogla ustac na nogach..szybko wracala do sil, a ranka,obmywana regularnie tez szybko sie zasklepila..potrwa jeszcze troche nim pokryja ja piora, ale jako NIE-Papuga;o)) nie wygladalo ,zeby sie tym specjalnie przejmowala;o))…Busz Martynki wylanial sie zza horyzontu, w poblizu byla porosnieta lasem gora-gdyby na samym wybrzezu bylo za goraco..moze tam zamieszkac.. Pacynka dzien wczesniej nie byla  jeszcze zdecydowana…,


ale po poludniu nastepnego dnia tuz przed odplynieciem … odfrunela do tego samego lasu, gdzie juz mieszka Martynka.…pozostawiajac za soba wspomnienie , te pare zdiec i 















..pomysl na imie dla nastepnego nieszczesnika…GALGANEK ;o))...ktory sie zreszta dosc szybko pojawil...
















..Ale to juz znowu inna historia...


© cpt.Roman Micinski
________________________________________________________________

2 komentarze:

  1. Sokoły są strasznymi drapieżnikami,o czym można się przekonać, oglądając on live dwa trójmiejskie gniazda z rodzinami sokołów: w Gdyni na kominie EDF-u i w Gdańsku na kominie Lotosu. Przyszło w nich na świat w kwietniu w sumie 8 sokolątek. Rodzice są bardzo pracowici, znosząc do gniazd pokaźne ilości ptactwa, a małe bardzo żarłoczne.
    Mam jednak ambiwalentne uczucia,widząc te podawane przez samicę i połykane łapczywie: gołębie z obrączkami u łapek,kosy, sikorki, szpaki, mewy z długimi skrzydłami oraz wszelkie inne gatunki - ptaki duże,średnie i całkiem niewielkie, które już do swoich piskląt nie powrócą.
    Sokoły są wspaniałymi rodzicami, ich troska o pisklęta budzi sympatię, ale apetyt małych uświadamia jak wielkie to drapieżniki.
    Przykre jest jednak , że polują dla zabijania. Może trochę zawinił tu człowiek szkoląc je w tym celu?
    Martynka przesympatyczna - te oczy i to rozumne spojrzenie. Nieprzypadkowo sowa stała się symbolem mądrości, nawet uświęconym ptakiem (Atena).
    Martynka, Pacynka, Gałganek - piękne ptaki obdarowane ślicznymi, swojskimi imionami, którym się w tym drapieżnym świecie udało, jeszcze na jakiś czas, ocalić życie dzięki dobroci serca człowieka
    Trójmiejskie sokoły też mają imiona: Bryza i Bosman rezydują w Gdyni,a Skierka i Gryf w Gdańsku.
    Ogłoszono też konkurs na imiona maluchów w Gdyni, a pewnie wkrótce dołączy Lotos, gdy małe trochę podrosną.
    http//peregrinus pl/pl/gdynia-edf-podgląd

    OdpowiedzUsuń
  2. Hi! Kama,

    dzieki za info- jak to podroze do innych krajow, ksztalca w tematach miejsc rodzinnych ;o) - wniosek-trzeba podrozowac daleko, zeby lepiej i dokladniej widziec to co pod nosem ;o)) Przyznaje- nie wiedzialem ze 3-miejskie rodziny sokolow sa pod obserwacja...Zgadzam sie z Toba ,ze to smutne, ile innych ptakow musi zginac, zeby wpierw nakarmic ,a potem "wyszkolic w zabijaniu" taka chocby mala czeredke 8 sokolich pisklat. Ale coz zrobic-lancuch pokarmowy-troficzny --->sokoly sa wyzej niz....np. bazanty ups!;o) czy golebie. Z Przyroda, szerzej- z Natura nie wygramy-choc doswiadczenie mowi ,ze jak juz czlowiek wsadzi gdziekolwie swoje brudne paluchy...to zepsuje..widzimy to na kazdym kroku...
    Juz za bardzo niedlugo bedzie tutaj post o ORLACH -zapraszam na ALEUTY-WYSPY NA KONCU SWIATA-w 3-ch czesciach -->1/3- TYLKO DLA ORLOW ..i do dyskusji na ....kazdy temat ;o)) Pozdrawiam Roman

    OdpowiedzUsuń