niedziela, 6 marca 2016

# 12 - ŻEGLARZ PORTUGALSKI - Aretuza mórz i oceanów



   
cpt. Roman Miciński                                                                  
...ZABIORĘ WAS ® :


 ©cpt.Roman Miciński  





Żeglarz Portugalski - na plaży w Rio de Janeiro
Obserwowane przeze mnie z pokładów jachtów,potem statków,na powierzchni morza   Żeglarze Portugalskie, stanowiły dla mnie zagadkę i nęciły do zdobycia większej wiedzy,żeby nie powiedzieć - do bliższego, osobistego kontaktu..ups!;o)) Na powierzchni Oceanu ,dla zdesperowanego obserwatora, wiedzącego czego szuka i sprawnego oka -nawet niedorosłe,pozbawione charakterystycznego  pneumatofora (pęcherza)    kolonie, będące raptem garaletowatymi przecinkami załamującymi odbite światło słoneczne , mogą być widoczne.Szczególnie, że występują na wszystkich oceanach świata i na powierzchni większości mórz.W poszczególnych,różnych dla każdego z akwenów,okresach, ich skupiska mogą być naprawdę imponujące, mimo stanowienia źródła pożywienia całej palety morskich stworzeń od ryb i żółwi morskich zaczynając ,a na wielorybach kończąc. Dorosłe, wyrośnięte kolonie( pokazane na zdięciach dorosłe formy, to kolonia wspólnie żyjących kilkudziesięciu osobników, w wyspecjalizowanych na potrzeby komuny,formach), są dobrze widoczne, dzięki nierzadko naprawdę imponującym, wystawionym na podmuchy wiatru pęcherzom-żaglom, nadającym całej koloni rurkopława napęd. Charakterystyczne "bąble"(inna nazwa to Bąbelnica Bąbelcowa (Physalia physalis)-ileż mniej romantyczna do Żeglarza..), często, jak rodzynki w cieście, znaczyły zawsze bajeczna,różnokolorową krawędzią "żagla" ,granatową, aczkolwiek ,nigdy nie spokojną ,czy monotonną powierzchnię Oceanu.
Odmiana Żeglarza - z Morza Śródziemnego










Żeglarz w zatoce Biscayne - MIAMI -Floryda.
To ,czego widać nie było ,to zanurzone w wodzie i przezroczyste- sięgające często kilkunastu metrów parzydełka i polipy spełniające dla koloni funkcje odżywcze i  rozrodcze ,których mechanizm nie do końca jest przez naukowców rozpoznany.Wiadomo tylko na pewno ,że w chwili zagrożenia lub śmierci - Żeglarz wysyła olbrzymie ilości gotowych do rozrostu polipów-pozwalających, w różnym, zależnym prawdopodobnie od lokalnych warunków zasolenia,i temperatury wody ,okresie ,na odrodzenie powielonych w miliony kolonii.Przy około 160 gatunkach Żeglarza , pomimo przepłynięcia przeze mnie w karierze wszystkich Oceanów i większości mórz ,zobaczenie wszystkich występujących gatunków ,we wszystkich etapach rozwoju, graniczy z niemożliwością, ale uwierzcie - bardzo się starałem...;o))

Jednym z pierwszych w karierze "starań"- dobrze zapamiętanych -przy chęci zaimponowania własnej żonie i pasażerom płynącym na tym samym statku ,było wyłowienie Atlantyckiego Żeglarza Portugalskiego, w trakcie alarmu szalupowego -gdzieś w okolicach Równika, w drodze do Brazylii. Manewrując szalupą obciążoną załogą i kilkoma pasażerami( wtedy jeszcze bardzo serio podchodziło się do alarmów - chętni pasażerowie ćwiczyli na wodzie ,razem z załogą statku) , zobaczyłem w pobliżu pięknego Żeglarza samotnie żeglującego w chabrowej toni otwartego Oceanu i nie zastanawiając się długo - w celach poznawczych i fotograficznych -złowiłem go w ochronny kask, zerwany szybko z głowy.


Aretuza na błękitnych wodach południowego Atlantyku.
Wyrośnięta kolonia "złapana" w pułapkę trawy morskiej
Ochom! i achom! końca nie było, ale po umożliwieniu obsadzie szalupy zrobienia kilku fotek - Żeglarz powędrował z powrotem do Oceanu.Wciąganie szalupy na statek i jej zamocowanie - przy idealnej wprost pogodzie i zgraniu załogi,  poszło sprawnie,ale pasażerowie ,w tym żona Halina z córką , ciągle jeszcze rozentuzjowani dopiero co przeżytą morską przygodą, byli świadkami dodatkowej atrakcji...Otóż ,mając jedną rękę zajętą trzymaniem radia,druga, jednym , nieprzemyślanym ruchem, założyłem na głowę dopiero co użyty w celach łowczych kask i tak jak założyłem -nieomal nie padłem na pokład, w miejscu gdzie stałem. Był to bowiem mój pierwszy, fizyczny kontakt, z już ulubionym Żeglarzem..Otóż, w tropikalnym słońcu,niewidoczne na pierwszy rzut oka, parzydełka ,zawinęły się w trakcie "połowu"wokół kasku  i w momencie jego zakładania, ich wolny koniec wszedł w bezpośredni kontakt ze skórą twarzy, zostawiając natychmiast krwisto-czerwoną pręgę, jak po uderzeniu skórzanym biczem. Podobną z wyglądu, ale dużo bardziej bolesną.   Do dzisiejszego dnia ten ból, mimo późniejszych wielokrotnych spotkań z parzydełkami Żeglarza w trakcie nurkowań na rafach i otwartych wodach wszystkich oceanów, głęboko wrył się w pamięć - może dlatego, że był pierwszym tego rodzaju w życiu. Samo zaskoczenie, zapamiętany na zawsze ból i około 3 dniowa gorączka ,były w sumie niewielkim kosztem poznawczym pierwszego bezpośredniego doświadczenia z Aretuzą.Wracając do parzydełek- mogą być one rzeczywiście niebezpieczne dla ssaków-są źródłem składającej się z trzech elementów toksyny, powodujących zaburzenia pracy układu krwionośnego,układu nerwowego, i często zapaścią. Skala tych uszkodzeń jest różna ,w zależności od etapu i okresu rozwoju koloni ,ale w warunkach laboratoryjnych, prawie zawsze prowadzą do śmierci mniejszych ssaków.Odnotowane też są wielokrotnie przypadki śmiertelne spotkania z Żeglarzem kapiacych się ludzi.



Wcale nie największa złapana kolonia Aretuzy

Mając później wielokrotnie bezpośredni kontakt z parzydełkami w trakcie pływania i nurkowań w różnych rejonach świata,nigdy więcej,może też dzięki szczęściu i nabrania mniejszej, lub większej odporności-poza oszałamiającym ,przynajmniej na początku, bólem, nie doznawałem większych ,czy długotrwałych problemów ze zdrowiem.Nie byłem oczywiście osamotniony w tych niechcianych kontaktach z niewidocznymi w wodzie parzydełkami - na przykład w jednym z wenezuelskich kurortów, w trakcie jednego tylko sezonu, aż 56 turystów zgłaszało poważne dolegliwości i rozległe uszkodzenia skóry od parzydełek Żeglarza.
Żeglarz Portugalski na otwartych wodach Oceanu Atlantyckiego

W czasie mojego ,zaledwie kilkudniowego pobytu, na zagubionej na bezbrzeżnym Pacyfiku, wyspie Nauru - ( leżącej ok. 30 mil na południe od Równika) miejscowy łowca albatrosów (Naurańczycy łowią je ...sportowo ..na wędkę;o)), poradził mi, że jedynym naprawdę skutecznym sposobem na neutralizacje i ulżenie w bólu, po kontakcie z toksyną parzydełek Aretuzy - ŻEGLARZA PORTUGALSKIEGO - jest użycie własnego moczu...





   Pomimo wszystko - ten wspaniały, dostojny i piękny, STWÓR MORSKI,pozostaje moim ,  zawsze chetnie wypatrywanym i fotografowanym, w toni Oceanów, faworytem. 




 ©cpt.Roman Miciński  







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz